W pierwszych słowach pragnę Was
gorąco powitać jako że, jest to mój pierwszy tekst „Na Wywalonym Bezpieczniku”.
Będę opisywał motoryzację z perspektywy reklamy, kontekstu kulturowego, stylu
życia, frajdy z jazdy oraz przede wszystkim wyglądu. Mam nadzieję, że często
będziecie wdawać się ze mną w polemikę!
Zastanawialiście się kiedyś
dlaczego od dzieciaka marzyliście o tym, żeby jeździć konkretnym samochodem?
Ja, po ostatniej rozmowie ze znajomymi, tak. Każdy z nas ma wymarzone auto. I
strzelam, że jest ono sportowe. Porsche, Lamborghini, Ferrari albo Aston
Martin. I tu tak naprawdę zaczyna się zagadka. Dlaczego wymieniłem te marki a
nie inne? Dlaczego nie ma Mazdy, Nissana, Hondy czy nawet Bugatti? To
świadomość z jaką marka się wdziera do naszych umysłów. Pierwsze cztery to
symbole luksusu. Wyższa półka. Nissan, Mazda czy Honda przejadły się przez
powszechne modele które poruszają się po naszych drogach. Była nawet kiedyś
taka reklama Porshe 911: zdjęcie samochodu (piękna sylwetka!) i napis
„szczerze, marzyłeś, że kiedyś będziesz jeździł Nissanem albo Mitsubishi?”
Idealne podsumowanie myśli.
Druga rzecz. Co, poza stanem
portfela, decyduje o zakupie samochodu? Motor? Przyspieszenie? Moment obrotowy?
Nazwa! No bo przecież lepiej jeździ się Wranglerem niż Pajero czy Viperem niż
XJ. Nazwy sprzedają samochody. W każdej nazwie zawarta jest pewna historia.
Zależna też od kontekstu kulturowego i języka. Wspomniany wyżej Mitsubishi
Pajero w krajach hiszpańskojęzycznych musiał zmienić nazwę bo nikt nie będzie
chciał jeździć „onanistą”. Dodge Swinger też nie mógł być postrzegany jako auto
rodzinne z racji specyficznego hobby zawartego w nazwie (oczywiście, nie wiecie
o co chodzi i sprawdzicie to w Google, uprzedzam, +18) a Ford Pinto to nic innego
jak Ford „mały członek”. Ze zrobionego przeze mnie badania okazało się, ze
największy problem z nazwami jest w krajach hiszpańskojęzycznych. Tam chyba
wszystko kojarzy się z seksem. I to zazwyczaj negatywnie. Skupmy się zatem na dobrych, skutecznych
nazwach. Tutaj prym wiodą Amerykanie. Oni jak nikt inny przykładają się do tego
żeby nazwy były krótkie, zadziorne, z charakterem. Żeby opowiadały historię. Najczęściej
występującym motywem jest zwierzę. Mamy Vipera - żmiję, Cobrę, Mustanga czy
Barracudę. Jak nie przedstawiciele fauny to geografia. Tutaj króluje Eldorado.
Jak kończą się pomysły z natury to sięga się do natury człowieka. Przykładem
jest Charger – szarżujący czy Challegner co w wolnym tłumaczeniu oznacza
rywala. Nazwa sprzedaje wszystko, nawet słabe jednostki. U nas w Europie stawia
się na nazwy wiatrów: Passat czy Eo, na dyscypliny sportowe: Golf i Polo albo
po prostu na alfabet. Klasa A, C, E, G i S wywołuje uśmiech na twarzach fanów
niemieckiej myśli technicznej. Żeby skończyć zwrócę jeszcze uwagę na chińską
motoryzację, bo ta rozwija się w ekspresowym tempie. Tam też nikt już nie chce
jeździć kombinacją cyferek i literek. Nazwa w motoryzacji to 80% sukcesu.
Później to już tylko bezawaryjność…
Pamiętajmy o tym, bo „onanista” nie
przyciąga atrakcyjnych przedstawicieli płci przeciwnej. Ale przecież nie do
tego samochód służy. Podobno. I jeszcze odpowiadając na pytanie z Waszej głowy: Mustang Shelby GT500 z 1967 i
Mercedes 300 SL Gullwing, rocznik 56. Moje typy.
Szerokości, przyczepności!
- Kuba Gibowski